Fotografia Przyrodnicza - Jerzy Grzesiak

jerzyGrzesiak fotografie przyrody, zdjecia ptaków, przyrodnicza impresjafotografiaprzyrodnicza

  E-mail Główna Galerie Podróże Nowości Katalog Atlas English Linki  



BIEBRZA_łosie i bataliony

rozlewiska Narwi i Biebrzy - 2011 i 2012

Woda wysoka, woda niska. Ptaków nie ma lub prawie nie ma. Wspomnienia kiedy to drzewiej batalionów na Woniecku było więcej niż fotografujących wymieniane są przy każdym spotkaniu amatorów majowych przelotów nad rozlewiskami Narwi i Biebrzy. Wszędzie znajome samochody i fotograficy. Rozkładają swoje czatownie i siatki maskujące wszędzie gdzie tylko można liczyć na stadko ptaków przed obiektywem. Namiotowe miasteczka wyrastają każdego poranka na znanych (kultowych można powiedzieć) groblach przecinających rozlewiska. Nadzieja, że tokujące bataliony wcisną się gdzieś pomiędzy nigdy nie umiera. Mimo tego całego cyrku, skomasowanego czasowo na początu maja i ograniczonego przestrzennie do kilkunastu miejsc fotograficznych w okolicach Wizny, zawsze jest tam pięknie i ciężko odmówić sobie powrotu następnego roku.

Ostatnie dwa lata nie rozpieszczały. W 2011 ptaków nie było bo woda za wysoka i padał śnieg. W 2012 była za niska, za to pogoda super. Zresztą każdy miał swoje własne wytłumaczenie. Faktem jest, że liczba ptaków jest zmienna, szczególnie w czasie danego przelotu i chyba z tendencją spadkową rokrocznie. Tak czy owak, jak już się przyjechało, to trzeba szukać tematów i miejsc, co też czynię.

Łoś


Absolutnym pewniakiem jest łoś na Carskiej. Zwykle widywany przy wieży obserwacyjnej za (lub przed jeśli mamy pecha dojeżdżać z Goniądza) Długą Luką. Rano i pod wieczór tworzy się nawet czasem kolejka do łosia. Jeśli wyjdzie przy wieży nazywamy go Matyldą. Jeśli jesteśmy szamanem lub rozmawiamy z łosiami nazywamy też jego krewnych i wszystkie inne łosie wyłażące przy Carskiej. Zawsze bezbłędnie rozpoznajemy je po wyliniałym brzuchu lub zwyczajnie: po charakterystycznej mordzie.

Mimo, iż temat oklepany zawsze miło jest podejść łosia (na Carskiej jednak słowo podejść nie jest zupełnie na miejscu). Szczerze to jednak trzeba uważać i nie przeginać, bo po pierwsze nie ma sensu ich ganiać po drodze dla kolejnej fotki, po drugie łosie też mogą się zwyczajnie wkurzyć.

Łosie wyłażą po kaczeńce, które podobno bardzo lubią. Pora kiedy rozlewiska nad Biebrzą zamieniają się w żółte od kaczeńców pola, łosie opuszczają zimowe, leśne ostępny i wracają na bagna.

Na fotogafii poniżej klempa w ciąży. Ponieważ kręciła się przy wieży to Matylda (albo też nie Matylda).


Poza Carską o dobre zdjęcie łosia trudno (foto poniżej), chyba że znasz te zwierzaki na wylot i w dodatku rozumiecie się praktycznie bez słów (co jest rzadkie, acz możliwe).


Bataliony



To właśnie ich nigdy nie ma. Albo tylko przelatują, a jak siadają to nie-daj-boże tylko pod namiotem kolegi, który przyjechał tydzień wcześniej i zajął całą batalionową łachę swoim namiotem.


Na tokowisku wybuchają ciągłe sprzeczki między samcami. Kiedy pojawia się samica dwa najbardziej zainteresowane zastygają w prosknezie oczekując na werdykt. I na tym zwykle się kończy nad Biebrzą - ptaki u nas są jeszcze nie do końca gotowe na prawdziwe gody. Później samica wybiera zwycięzcę pukając go dziobem po głowie (to jeszcze udało mi się zaobserwować) i pozwala mu na zbliżenie (ostateczny akt ich zalotów był podobno częstszy dawniej w naszym kraju, teraz praktycznie niespotykany).


Wśród samców nie ma dwóch takich samych, a podobno te bielsze mają mniejsze poważanie (samców) i sukcesy towarzyskie (to odnośnie względów samic).

A tu już standardowy widok na batalionowej drodze: pod siatką przy aucie celując na kałużę, gdzie wcześniej ponoć widziany był batalion.

Rycyk



Tej wiosny szałem była nie tyle jedząca z ręki Matylda, co polujacy na turystów rycyk na Mścichach. Ujęcia tego rycyka (jakoś nie słyszałem o nadaniu mu imienia - pewnie szamanów od rycyków jest trochę mniej niż tych łosiowych, dla mojego użytku może być Andrzej), a zatem ujęcia Andrzeja zdobią galerie niejednego zapalonego foto-snajpera.


Mam też ja, choć raczej nie ma się czym chwalić, szczególnie spodziewając się ujęć prawdziwych Andrzejowych zapaleńców (pozdrowienia m.in. dla Mateusza).


Ten to już nie Andrzej. Poznaję po dziobie?

Tutaj zdecydowanie jest Andrzej (poznaję po aucie).

Rybitwy



Rybitwy białoskrzydłe - w przeciwieństwie do efemerycznych batalionów - dopisują prawie zawsze, choć ja dość długo nie mogłem się zabrać za ich fotografowanie. Po pierwszej udanej próbie było już jednak z górki. Okazało się, że nad Biebrzą współpracują bardzo dobrze i są jednymi z pierwszych ptaków, które przylatują pod obiektyw po rozstawieniu ukrycia (jeśli rozmieszczeniem terenowym wpasujemy się akurat w gust stada).


Rybitwy zwyczajne (rzeczne) - na fotografii powyżej i kolejnych - są mniej liczne (akurat tam i podczas przelotów) i zdecydowanie gorzej od białoskrzydłych znoszą towarzystwo współbraci. Te fotografowałem z czatowni pływającej (w wersji łabędzia lub moro - do wyboru) na małych pływających wyspach z glonów - miejscu ich przyszłego gniazda. Na początku maja nie miały jeszcze dokładnie sprecyzowanego ostatecznego miejsca złożenia jaj (albo niezbyt się z tym zdradzały), ale ich zaloty były już mocno zaawansowane. Po przyniesieniu ryby przez samca (podarku za seks) ekscytacja ptaków sięgała zenitu, do zbliżenia jednak na moich oczach nie doszło - brakło mi prawdopodobnie kilku dni zdjęć. Ptaki jednak trzymały się blisko kilku glonowych wysepek i broniły ich przed innymi rybitwami zwyczajnymi.


Ostatniego dnia, dwie godziny przed wyjazdem, postanowiłem jeszcze wcisnąć się między spacerujących turystów na Mścichach i spróbować szczęścia przy sporym stadzie rybitw białoskrzydłych. Ptaki zachowywały się już trochę inaczej niż kilka dni wcześniej. Samce częściej przynosiły swoim partnerkom jedzenie, a dwa razy udało mi się zobaczyć i uwiecznić kopulacje.

Powyżej moja tratwa fotograficzna w wersji moro (można ją łatwo przemienić w pięknego łabędzia). Po wielu próbach i zmianach postawiłem na minimalizm i od podstaw zbudowałem nową - jak najmniejszą konstrukcję. Czasem ciężko się w niej pomieścić, za to ptaki zdecydowanie mniej się boją niż wersji maxi w formie trzy-drzwiowej szafy, którą przywiozłem nad Narew w 2009 roku (zdjęcie w relacji poniżej).

Kolejne zdjęcie to perkozek uchwycony w charakterystycznym dla siebie biegu po powierzchni wody - bonus przy okazji fotografowania rybitw rzecznych.



Rozlewiska



Te Narwiańskie i Biebrzańskie są wyjątkowo piękne, mają też bardzo różnych charakter. Tutaj zdjęcia z miejsca gdzie łąki są pogrodzone, podzielone na parcele, co jak widać ptakom niespecjalnie to przeszkadza.


Fotografowie przy pracy

Metod jest tyle co dawniej batalionów. Powyżej styl weekendowy. W obliczu uporczywego braku ptaków i tłumu turystów nawet samotne drzewo wśród bagien miało swojego snajpera pod siatką (styl na Rolanda). Mój przenośny namiot z rurek do wody (zapewne to bardzo dyletancka nazwa), roboczo ochrzczony kaloryferem. Standard Majowy - siatka maskująca, którą dobrze jest wesprzeć z przodu na patykach, żeby lepiej zakrywała ruchy fotografa.
Styl melancholijny - pod drzewem w maskalacie. Fotograf ów siedział na tyle długo, iż rozeszła się wieść, że to Czech. Nie wiem czy nadano mu imię.
Nie tylko ja wpadłem na pomysł, aby pływać wśród batalionów trzydrzwiową szafą. Tutaj w dodatku widać styl budowlany przejawiający się w niecodziennym kamuflażu. Z tego co udało mi się zaobserwować to jest on bardzo dobrym wyborem (bataliony kręciły się pod samą szafą).
Powyższe raczej należy przemilczeć - w stroju nurka po szyję w wodzie.



Poniżej cała reszta tematów, które przy okazji pchają się pod obiektyw.

wiosenne bataliony - 2009

Po wielu latach od mojej pierwszej wizyty, wreszcie zdecydowałem się na kolejne odwiedziny u królowej ptasich ostoii - Dolinie Biebrzy. Ostatni raz byłem tu w 2001 roku, dokładnie w tym samym termnie co teraz - w długi majowy weekend. Pora ta ma dwie zasadnicze zalety: pierwsza i oczywista - jest wolne, po drugie to szczyt przelotów i batalionowe stada przykrywaja swoimi skrzydłami podmokłe łąki i rozlewiska (przynajmniej w teorii). Tym razem jednak teren jest nieco oddmienny. Zamiast powtórzyć eksploracje Basenu Północnego, kieruje się na południe, bardziej nad Narew niż Biebrzę. Niestety przesłanki co do wyboru zarówno miejsca jak i czasu wizyty powodują nie tylko moimi decyzjami. Skutkuje to tym, iż foto-przyrodników oraz obserwatorów jest tu więcej niż ptaków, szczególnie że tych ostatnich bywa jakby coraz mniej.

Miejscem, które planuje odwiedzać najczęściej jest słynna batalionowa droga, gdzie w sezonie ilość długich obiektywów i szybkostrzelnych korpusów jest niezliczona. Fotografowie zdobią owe miejsce siatkami maskującymi, namiotami i namiocikami, siedzą w samochodach, a najlepiej pod nimi, niektórzy nawet biegają w snajperskich strojach maskujących. Przygotowany na te wszystkie atrakcje składam piewszą, poranną wizytę.



Stwierdzenie, że pogoda jest średnia było by zdecydowanym niedomówieniem. Z ołowianego, okrytego chmurnym korzuchem nieba, popaduje drobny, acz uciążliwy deszczyk. Lawirujemy samochodem pomiędzy kałużami, pamiętając jednocześnie, że podobno bywają tu także bobrowe korytarze, mogące się zapaść pod ciężarem pojazdu. Jedyny plus sytuacji jest taki, że pogoda wystraszyła wszystkich fotografów i jesteśmy sami. Ptaki niestety chyba też nie lubia deszczu, bo raczej pusto. Wyruszam jednak na rekonesans, szczelnie okrywając się gumowym płaszczem przeciwdeszczowym. Mimo ogólnych braków w motywach udaje mi się zrobić nawet przyzwoite zdjęcia rycyków i łęczaka. W końcu od czegoś trzeba zacząć.



Następnego dnia, przed świtem, znów udajemy się na magiczną drogę. Pogoda już znacznie lepsza, a przejżyste niebo zaczyna powoli jaśnieć wstającym dniem. Z daleka widzimy już, że nie tylko my liczymy dziś na dobre światło. W najlepszym miejscu, w sercu mokradeł, wyrosło fotograficzne miasteczko. Rozstawiony już jest namiocik oraz jakieś siatki masujące. Dojazd blokuje, zaparkowany w poprzek drogi, Ford Mondeo. Stajemy nieopodal, nie chcę jednak dostawiać kolejnego ukrycia, to chyba już bez sensu. Spróbuje zaatakować z wody i fotografować z pływającej czatowni. Właśnie zakładam skafander do nurkowania, kiedy obok przejeżdża czerwona, terenowa Toyota, ze znajomymi fotografami z Warszawy. Pozdrawiamy ich, patrząc jak samochód bardzo szybko przemyka po kałużach i błocie, nie zwalniając nawet przy Fordzie, omijając go po rozmoczonym poboczu i wodzie. Lawiruje między fotografami, by zatrzymać się na poprzecznej grobli, troche z dala od całego wariactwa.



Tratwa jest już przygotowana i uzbrojona., kiedy pojawiają się pierwsze ptaki. Na grobli, wśród fotografów nie ma żadnych batalionów, co najwyżej kilka rybitw. Natomiast kilka stad bojowników co chwila podrywa się do lotu nad zalanymi ląkami po prawo, postanawiam więc popłynąć w tamtym kierunku. Niestety ptaki traktują moje ukrycie z lekką rezerwą i potrzebują troche czasu na zaakceptowanie tratwy. Poruszam się zatem bardzo powoli, przystając co chwilę.



Obserwując przez obiektyw okolice, dostrzegam w pewnym momencie grupę wędkarzy, beztrosko przechadzających się po fotograficznym miasteczku. Coż, oni też zaczynają sezon. Oczywiście wszystkie ptaki pouciekały, tym bardziej cieszę się z mojej tratwy. Nie długo jednak, gdyż stada z mojej strony także podrywają się w powietrze, a obok słyszę kolejnych wędkarzy. "To trzeba mieć k....wa pasje, w takiej kałuży siedzieć" podsumowują, nie bez racji, moje specyficzne położenie, szczególnie, iż właśnie zaliczyłem mieliznę. Zdemotywowany postanawiam podryfować do samochodu, by tak, prawie bezowocnie, zakończyć pierwszy poranek. Koledzy z Hiluxa także wracają, dodając po drodzę jeszcze kilka niecytowalnych komentarzy na temat peudo-wędkarzy. Dzień nie jest jednak do końca stracony, gdyż w drodzę powrotnej, na zalanych łąkach widzę stadko batalionów, które obsiadlo fotograficzny namiot. Postanawiam jutrzejszy poranek spędzić właśnie tutaj.

Rano po namiocie nie ma śladu, także usadawiam się pod siatką maskującą na zalanej drodze. Niestety pogoda znowu jest fatalna, do tego przybył jeszcze jeden fotografujący. Nie było by to nic złego, ale jak sam zresztą przyznał, trochę zaspał i zjawił się odrobine już za późno. Okazał się nim Robert Dróżdż, dotychczas znany mi tylko ze swoich zdjęć. Spotkanie okazało się bardzo ciekawe, jednak głównie ze względów towarzyskich, bo zaczeło padać, a ptaków też jakoś nie było.



Niezniechęcony wracam po południu by zostawić tu leżącą czatownie. Niestety niska perspektywa i odpowiednia odległość od ptaków wymusiła, żeby namiocik znajdował się w po połowie w błocie i w wodzie. Będę musiał zatem siedzieć w kombinezonie nurkowym. Tak spędziłem kolejne dwa poranki, jakie zostały mi do wyjazdu. Niezbędne okazało się zabezpieczenie aparatu foliową reklamówką, bo od czasu do czasu padał deszcz. Jeśli chodzi o batalionowe potyczki to zostałem pokonany, bo dobrych zdjęć walk raczej brak. Zrobiłem jednak kilka fajnych fotografii, również innych gatunków. Zdecydowanie najlepszym ujęciem jest samica bataliona uchwycona razem z czaplą siwą. Fotka została zresztą doceniona w kilku konkursach.

zimowe łosie



Ponieważ Biebrza uzależnia, a i gdy bojowniki już odleciały jest co fotografować, wróciłem jeszcze w tym samym roku, choć pod koniec. Zimowe miesiące to trudny czas dla zwierząt lecz foto-przyrodnikom dostarczają bardzo wielu ciekawych okazji. O tej porze roku do biebrzańskich lasów przychodzą łosie, by powrócić na rozlewiska dopiero kiedy zakwitną kaczeńce. I właśnie po te zwierzaki przyjechałem. Najlepszym miejscem jest oczywiście Carska Droga. Mieszkamy w Dobarzu, wsi pożuconej pośrodku szlaku. Właśnie w tych okolicach, jak miałem się już niedługo przekonać, było najwięcej łosi.





Metoda jest prosta. Pobudka przed świtem i samochodowy objazd Carskiej przed zmierzchem. Rano jest ich chyba więcej, ale też bardziej płochliwe, zaskoczone po nocnym żerowaniu. Wieczorem wydają być się bardziej tolerancyjne dla fotografów. Zdjęcia najlepiej robić z samochodu, po pierwsze dlatego, że po Biebrzańskim Parku Narodowym chodzić można tylko po szlakach, a poza tym tak się mniej boją. Podchodzenie ich jest dość ciężkie i rzadko kończy się powodzeniem. Niestety najwięcej można zobaczyć przy kiepskiej pogodzie, w słoneczne dni raczej obserwowałem mniej zwierzaków.